Wojownicy w kolorze lawendy

18 sierpień 2010

 

Ciepłe promienie porannego słońca, o barwie widywanej na naszej wysokości geograficznej tylko  o zachodzie. Ledwie wyczuwalne podmuchy wiatru, zbyt słabe by wzburzyć powierzchnię oceanu, jednak na tyle silne by rozkołysać fale, które leniwie przewalają się po jego powierzchni, niczym powstałe z oleju a nie wody morskiej.
W tle słychać równomierny warkot silnika pracującego na niskich obrotach, zlewający się z wrzaskiem ptaków, kołujących nad łodzią. Całość obrazu dopełnia ośmiu mężczyzn, czterech o skórze z hebanu (członków załogi) i czterech przybyszów z Centralnej Europy,  wpatrzonych w ślizgające się po tafli wody,  kolorowe wabiki, ciągnięte za łodzią. Wiedzą czego należy się spodziewać, obserwują przynęty i wodę za nimi. Wzrok wędruje od wędek aż po horyzont, czekając na ten potworny zastrzyk adrenaliny, gdy powierzchnię oceanu, niewiadomo skąd, przetnie żywa torpeda.
Atak i jednoczesne zacięcie! Afrykański przewodnik niczym lampart swą ofiarę, dopada wędkę. Ułamek sekundy później wędkarz (pierwszy w kolejce) montuje pas i jest gotowy rozpocząć hol. W skrytości ducha obiecuje: następnym razem ja będę o ten ułamek sekundy szybszy, sam zatnę swą zdobycz.
Widok opętanej furią, skaczącej żaglicy, która na dodatek znajduje się gdzieś na końcu trzymanego w rękach zestawu, o czym nieustanie jesteśmy informowani, próbując minimalizować jej odjazdy, stawia nowicjuszowi przed oczami całe dotychczasowe wędkarskie życie. Szczupaki, trocie, sumy, jakże do tej pory pożądane, wielbione i kochane, bledną. Pierwszy wyskok holowanej własnoręcznie ryby z rodzaju billfish  jest jak ukąszenie przez malarycznego komara. Nie można się z malarii wyleczyć, można ją tylko zaleczyć. Tak jest też z big game, to choroba. Nieuleczalna choroba. Jej objawy zwalczyć można tylko przez big game. Zgodnie z prawdą głoszoną przez starszych: lecz się tym od czego chorujesz.
Tuż przy łodzi ryba powtarza serię skoków, Nie wolno Wam przegapić tego widoku. Tylko wtedy naprawdę zobaczycie jak jest piękna. Płetwa grzbietowa, przypominająca żagiel jest koloru lawendy a turkusowe boki przecinają błękitne pasy. To furia.
Pod koniec walki, lawenda zamienia się w czerń a turkus w złoto. Po podebraniu do łodzi, ubarwienie w ciągu kilku sekund tracą intensywność, zdobycz staje się szara i smutna.

Łowienie wielkich, oceanicznych drapieżników przeciętnemu Kowalskiemu obowiązkowo kojarzy się z Ernestem Hemingwayem i jego „Starym człowiekiem i morze” Większość z nas przeczytała tę lekturę, zaliczyła sprawdzian i zapomniała. Wszak pisał o tak nierealnym świecie.
Warto przypomnieć, że wiele wersów poświęcił opisowi  niesamowitych kolorów, które towarzyszą agresji u ryb oceanicznych.. Tylko kto go wtedy rozumiał?
Zdradza jak znaleźć ławice tuńczyków albacore czy bonito, przy których kręcą się zawsze marliny. Wyprawiając się na big game będziecie robić to samo, szukać bonito. Dlatego przed wyruszeniem na wyprawę zachęcam, szczególnie tych z nas, którzy mają w sobie nieco z romantyka  do ponownego odświeżenia lektury, wiele rzeczy stanie się wówczas bardziej zrozumiałych i przy okazji pięknych ( a dlaczego? Zrozumiecie jak przeczytacie i pojedziecie).

Egzotyczne kraje stały się coraz częstszym celem wakacyjnych wojaży naszych rodaków. Jeśli wybieramy się na plaże to czemu nie na ryby? Wprawdzie mamy 100 lat zapóźnienia w stosunku do reszty zachodniego świata, jeżeli chodzi o łowienie  w ocenach, szczególnie tych tropikalnych. Jednak jeśli dogoniliśmy ten świat we wszelkich innych metodach to dlaczego nie podjąć rywalizacji i na tym polu. Zresztą nie o rywalizację tu chodzi a o ogromną wędkarską frajdę, o której większość z nas nawet nie śmiała marzyć. A warto przełamać obawy, odłożyć parę złotych, zebrać ekipę i jak stary Santiago wypatrywać na tafli oceanu ławic latających ryb, na które polują tuńczyki, zaś na te nasz  przyszły cel, żaglica, marlin a może rekin.

Co i gdzie?

erbową rybą BIG GAME jest marlin oraz inni przedstawiciele rodziny billfish, (według naukowej systematyki z rodziny żagnicowatych, chociaż czasem niektórzy autorzy piszą o rybach miecznikowatych).
Jednym z najbardziej pożądanych przez wędkarzy jest marlin czarny makaira indica. Zamieszkuje wody Oceanu Indyjskiego i Oceanu Pacyficznego. Osiąga masę 750 kg, 4,5 metra długości i prędkość 140 km na godzinę. (można znaleźć informacje o rekordowych sztukach, które znacznie przekraczają wyżej wymienioną wagę) Takie parametry musza podnosić adrenalinę.
Następny z najbardziej pożądanych to marlin błękitny makaira nigricans, który opanował tropikalne wody Oceanu Atlantyckiego. Jego masa dochodzi do 900 kg przy pięciu metrach długości.
Poza tymi gigantami możemy się mierzyć w Pacyfiku i Oceanie Indyjskim z marlinem pasiastym tetrapturus audax, osiągającym masę do 190 kg i długość 4,2 m.
Zmarlinem białym, zwanym też atlantyckim tetrapturus albidus, znacznie mniejszym od swoich kuzynów. Jego waga dochodzi do 70 kg
Częstą zdobyczą są żaglice, których wyróżniamy dwa podgatunki: atlantycką Istiophorus albicans oraz indo-pacyficzną Istiophorus platypteru, osiągające ponad 3 metry długości przy 100 kg wagi.
Nie są to wszyscy przedstawiciele tej rodziny, jednak ci najwyżej cenieni w wędkarstwie sportowym.
Oddzielnym tematem są tuńczyki. Spośród wielu gatunków na uwagę na pewno zasługują:
Tuńczyk błękitnopłetwy Thunnus thynnus występujący od Atlantyku, poprzez Ocean Indyjski aż do Pacyfiku. Osiąga masę 700 kg i długość 4,3 metra. Chociaż za okazy uważa się osobniki już o połowę mniejsze.
Tuńczyk wielkooki Thunnus obesus dochodzący swoją wagą do 180 kg przy długości 2,5 metra.
Powyższe dwa  gatunki tuńczyków w zależności od miejsca ich występowania dzielą się na wiele podgatunków.
Ponadto mamy kilku mniejszych przedstawicieli tej rodziny, np. wspomniane wyżej albacore (długopłetwy) dochodzący do 40 kg oraz bonito (pasiasty, skoczek) osiągające 20 kg. Jednak te w Big Game służą za przynęty a nie główną zdobycz.

Wymieniając listę ryb, na które warto zapolować podczas naszych tropikalnych wakacji nie sposób nie wymienić tarpona Megalops atlanticus oraz rekinów, których nawet nie ośmielę się opisywać. Jest ich zbyt wiele.

Tropikalne wody oferują nam niezliczoną ilość gatunków mniejszych ryb, które jednak dla większości wędkarzy mogą stać się rybą życia. Choćby dorado znane też  dolphin fish. (W powieści Hemingwaya dolphin został na polski błędnie przetłumaczony jako delfin, czyniąc wśród wielu pokoleń z poczciwego Santiago mordercę tych ssaków.)
Jeśli jednak chcemy skosztować prawdziwego big game, potraktujmy tę resztę raczej jako przynęty a nie cel wyprawy.

Gdy się zdecydujemy

Organizując wyprawę na większość oceanicznych drapieżników musimy wynająć łódź przystosowaną do łowienia wraz z profesjonalną załogą. Jest to element konieczny chociaż bardzo drogi. Możemy to zrobić indywidualnie, szukając w Internecie lub skorzystać z oferty rodzimego biura podróży. Jeśli big game ma być tylko dodatkiem do innej turystycznej wycieczki to raczej nie mamy wielkiego manewru. Jednak gdy jest celem sam w sobie, wtedy przed nami otworem stoi praktycznie cały świat. Warto się porozglądać, ponieważ żaglice czy marliny możemy łowić w wielu oddalonych od siebie miejscach, jednak za zupełnie inne pieniądze. Cenę kształtuje presja, (im bliżej bogatego kraju, tym drożej), bilety lotnicze, czy standard łodzi (możemy zrezygnować ze skórzanych kanap ale z bezpieczeństwa nigdy).
Na cenę ma także ogromny wpływ sezon. Tutaj powinniśmy być ostrożni, zwykle niskie ceny są oferowane poza sezonem. A to może znaczyć, że najbardziej atrakcyjne z gatunków, które łowi się w danym regionie, obecnie znajdują się na innym oceanie. Ewentualnie trwa pora monsunów lub wieją tak silne wiatry, iż stan morza nie pozwoli aby  nasza wymarzona przygoda była przyjemnością. Przed podjęciem decyzji powinniśmy koniecznie poczytać o wędrówkach ryb i pogodzie.

Na łodzi

o to płacimy nie małe pieniądze armatorowi aby złowić rybę życia. Zdajmy się więc na załogę. Przenoszenie naszych doświadczeń z rodzimego Bałtyku może być tylko skuteczne podczas łowienia przynęty.
Zależnie od spodziewanych gatunków kapitan zdecyduje czy podczas trolingu użyjemy downriggerów (windy służące utrzymaniu ciągniętej  przynęty na wybranej głębokości) czy outriggerów ( rodzaj bocznych masztów, które utrzymują w odpowiedniej odległości od siebie przynęty prowadzone po powierzchni wody. Być może wybierze dryf.
Na trolingowej łodzi nikt nie ma swojej wędki. Kolejność holi jest losowana.  Jeśli wędkarze stanowią zgraną grupę warto umówić się nie tylko na  kolejność holi ale także na kolejność holi poszczególnych gatunków. Może to komplikuje sprawę i łamie miejscowe zwyczaje ale gdy wrócimy do domu nadal pozostaniemy przyjaciółmi. Wyeliminujemy w ten sposób sytuacje gdy jeden z nas łowi aż cztery marliny a inny tylko cztery dorado.
Warto dbać o to by ryby były podbierane ostrożnie ,tak by nadawały się do wypuszczenia. Jeśli mamy już  z podobnymi zdjęcia lepiej będzie odhaczać je w wodzie bez podejmowania na pokład. Te, które nie nadają się do wypuszczenia, oczywiście są zabierane przez załogę. Jednak przed wpłynięciem do portu na maszt są wciągane flagi odpowiadające ilości złowionych ryb, kolory zaś oznaczają gatunek, np. zielona – marlin pasiasty. Między flagami pojawia się czasem czarna flaga, która rozdziela jedne od drugich. Flagi powyżej tej czarnej oznaczają ilość ryb zabitych. Jeśli tych na górze jest zbyt wiele nie oczekujmy w porcie gratulacji.


Połamania i zaraźcie się Big Game

Tekst i zdjęcia: Maciej Król

artykuł ukazał się w magazynie Wędkarstwo moje hobby