Kochać Irlandię jak Irlandię

8 marzec 2010

Od wielu lat rockowy szlagier Kobranocki Kocham Cię jak Irlandię, wywołuje u mnie konsternacje, dlaczego jak Irlandię? Co jest w tym kraju takiego, by go pokochać?
    W ostatnich latach wielu naszych rodaków odpowiedziało sobie na to pytanie wybierając Zieloną Wyspę jako nowy, łatwiejszy do życia dom.
    Niemal każdy z nas zna kogoś, kto podjął trudną, życiową decyzję i pracuje w Irlandii. Znam i ja. Od pewnego czasu wsłuchiwałem się w opowieści o niezliczonych łososiach wchodzących na tarło, gigantycznych pstrągach potokowych, czy wielkich szczupakach. Traktowałem te doniesienia ze sporym sceptycyzmem, jak większość podobnych, zasłyszanych od wędkarzy. W mojej świadomości istnieje tylko Skandynawia jako ostatnie europejskie eldorado, zatem nie zdecydowałem się na urlop w Irlandii. Postanowiłem, korzystając z promocji linii lotniczych, wyskoczyć na krótki, trzydniowy zwiad.
    Trzy dni to bardzo mało, więc teoretycznie powinienem mieć lekki bagaż. Ledwo zmieściłem się w limicie. Musiałem przygotować się na każdą ewentualność bo pogoda nad Atlantykiem zmienia się bardzo szybko. Od niej zależą wyniki połowów, oraz dostępność miejsc, w których przyjdzie mi łowić. Dlatego uzbrojony w szeroki arsenał muszkarsko-spinningowy wsiadałem na pokład samolotu.
    Lot z Warszawy do Dublina trwa tylko trzy godziny. Moim celem była jednak położony na zachodnim krańcu wyspy Connemara, górzysty, mistyczny region w hrabstwie  Galway. Przejazd autobusem, który spod lotniska kursuje co 20 minut, to kolejne trzy godziny. Podróż zajęła mi mniej więcej tyle samo czasu co dojazd nad ukochany San. Uświadomienie sobie tego faktu niezwykle poprawiło mi i tak już dobry humor. Jeśli miejsce okaże się przynajmniej w połowie tak rybne jak mówią, to będę miał wspaniałą nową bazę wypadową.
    U celu wita mnie mój przyjaciel Marcin, ichtiolog od ponad ośmiu lat zawodowo  związany z irlandzkimi salmonidami. O rybach i metodach ich łowienia na Wyspie wie więcej od miejscowych.

 Pora jest zbyt późna by wbijać się w wodery, decydujemy się na wizytę w pubie. Sącząc lokalne piwo rozmawiamy o wędkarskich możliwościach Irlandii. A że jest ona wyspą nie zdziwi nikogo fakt, że wielką popularnością cieszy się tu łowienie w morzu. Oprócz dorszy czy znanych mi ze Skandynawii rdzawców miejscowi wędkarze wyprawiają się w morze na waleczne basy, liczne wargacze, kongery, makrele, rekiny i płaszczki. Podczas jednego rejsu czy zasiadki z brzegu można złowić od kilku do kilkunastu różnych gatunków, często egzotycznie wyglądających ryb. Jednak od lipca do października absolutnym hitem działającym na wyobraźnię jest pojawienie się u brzegów wyspy rekinów błękitnych. Średnia waga łowionych osobników dochodzi do 30 kg, choć rekord wyspy to 93 kg.  Za to prawie prawdziwe big game trzeba ,,nieco’’ zapłacić. Rejs kosztuje  około 400 euro za  łódź/dzień-co dzielone na trzech lub czterech uczestników wyprawy daje juz kwotę do zaakceptowania.
    Jednak Irlandia to przede wszystkim kraina wielu jezior i rzek. Lodowiec wycofał się z terenu wyspy stosunkowo późno i jedynymi rybami, które rekolonizowały tą cześć Europy po zlodowaceniu, były łososiowate oraz węgorze. Inne gatunki nie były zdolne pokonać słonowodnej bariery oddzielającej Irlandie od kontynentu. Na przykład szczupaki pojawiły się dopiero około siedemset lat temu za sprawa rąk ludzkich.  Zresztą bardzo dobrze się zaaklimatyzowały i rozprzestrzeniły, osiągając często dwucyfrową wagę. Dziś podnoszą ciśnienie wielu ich łowcom reagując doskonale na gumki, jerki, czy coraz popularniejsze muchy.
    Mi najbardziej marzy się polowanie na łososie. Marcin mówi, że są ich w rzekach zadowalające ilości, jednak  łowienie nie będzie proste, ponieważ stan wody w większości z nich jest bardzo niski. Zbyt niski by ryby czuły się bezpiecznie i ochoczo zagryzały przynęty. Nie zniechęcam się, setki godzin bez brań na rodzimych, trociowych rzekach wyrobiły we mnie odporność na humory łososiowatych .
    Kolejny dzień rozpoczynamy od wykupienia licencji w rządowej agencji rybackiej (Fisheries Board), uprawniającej do połowu łososi. Miesięczna wychodzi taniej niż trzy jednodniowe. Płacę 50 euro. Uprawnia mnie ona do połowu we wszystkich rzekach i jeziorach regionu gdzie występują łososie i umożliwia zabranie tej ryby. Z wyłączeniem wód prywatnych, na których ponad krajową licencje należy wykupić dniówkę, której cena waha się zwykle od kilkudziesięciu do 150 euro. My jednak skupimy się na publicznych wodach, które rybnością często nie ustępują prywatnym.

W ciągu miesiąca mogę zabrać tylko trzy łososie, dziennie jednego, a w ciągu roku nie więcej niż dziesięć. (Zależnie od miesiąca zmieniają się dozwolone limity ryb, która można zabrać w ciągu jednego dnia, nie przekracza on jednak trzech sztuk. Przy tym cały czas obowiązuje roczny limit dziesięciu łososi.) Aby oprzeć się pokusie oszustwa, każdy wędkarz dostaje tzw. tagi, czyli samozaciskowe opaski , które przewleka się przez pysk zabieranej ryby. Opaski nie można zdjąć bez uszkodzenia więc po każdym zabranym łososiu kończy nam się zapas tagów.
     Udajemy się najpierw nad jedną z rzek, która niesie nieco więcej wody w nadziei, że będzie nam dane połowić na muchę. Z mostu obserwujemy jej spienioną  poniżej kaskady powierzchnię, brzegi są obficie zarośnięte, jednak z nurtu wystają okazałe głazy, z których bezpiecznie można wędkować. Marcin jednak decyduje o zmianie rzeki, twierdzi, że jeśli w ciągu kilku minut nie wyskoczy w górę kaskady żaden łosoś, to znaczy, że ich tu po prostu nie ma w zadowalającej ilości. Łosoś nie wyskoczył… Troszkę rozczarowany wsiadam do auta, kolejna rzeka ma być raczej nie muchowa, przynajmniej na odcinku, który staje się naszym celem.. Mocno zarośnięte brzegi, i głęboka nie pozwalająca na brodzenie woda nie pozwalają na odpowiednią prezentacje sztucznej muchy. Odpuszczamy flyfishing, który w tych warunkach byłby sztuką dla sztuki.
    Uzbrojony w spinning obławiam starannie każdy prądzik, zwolnienie, czy wystające przeszkody. Marcin szybko gna w górę, on łowiąc od ośmiu lat zna wszystkie bankowe miejscówki. Staram się za nim nadążyć i posyłam woblera  w miejsce, które starannie obławiał, pod wiszące nad przeciwnym brzegiem gałęzie. Żółta smuga, która nagle pojawiła się w wodzie okazała się wielkim pstrągiem potokowym. Spodziewałem się łososia a tu taki przyłów, ryba mierzy ponad 50 cm. W Polsce byłoby to wydarzenie a Marcin kwituje grzecznym, angielskim nice fish (ładna rybka).  Stary to przecież kapitalny pstrąg, ripostuję. W odpowiedzi słyszę - tutaj nikogo takim nie zadziwisz. I ma racje, po chwili łowi większego, a po minie łowcy widzę, że to jest ciągle tylko nice fish. Idąc w górę udaje mi się złowić jeszcze kilka grubo przekraczających 40 cm, ale mój partner dla takich nie chce nawet przerywać łowienia by zrobić mi zdjęcie. Sam wyjmuje jeszcze dwa przekraczające magiczne 50 cm.
    Obławiając przeciwny brzeg, staram się w dalszej fazie prowadzenia przynęty, sprowadzać ją wachlarzem przez całą szerokość rzeki. W środku nurtu mam silniejsze niż zwykle branie, srebrna rakieta, niczym pocisk woda powietrze, wystrzelony z łodzi podwodnej, leci w niebo. W końcu cel  mojej wyprawy, łosoś atlantycki walczy na końcu zestawu. Walka była pełna zwrotów, ponieważ wysoki w tym miejscu brzeg nie ułatwiał podebrania ryby. Łosoś nie był wielki, jednak to był mój pierwszy irlandzki ! A ten sam fakt cieszył podwójnie.

Po kilku minutach mój kompan zaciął podobnego.
Popróbowawszy łososi proponuje aby podczas reszty pobytu koncentrować się tylko na pstrągach. Łososie nie są zbyt wielkie, a pstrągi wprost przeciwnie, zwabiony szansą pobicia życiowego rekordu chce skupić się tylko na kropkowańcach.
    Kolejny poranek nie wróży jednak wielkich sukcesów. Na zachodnim wybrzeżu Irlandii, przez większość roku niebo jest zachmurzone, często pada i wieje silny wiatr. Słońce pojawia się nie często w ciągu 365 dni. Pechowo trafiam na jeden z tych słonecznych. W jasnym świetle górskie krajobrazy zapierają dech w piersiach, ale ryby są mało aktywne w takich warunkach. Decydujemy się na dryf łodzią po jednym z  estuariów. Marcinowi trafiają się dwa nieduże, ale bardzo silne pstrągi (estuariowa forma – slob trout) na mokrą muchę, a ja mam ciekawy przyłów w postaci muleta (cefal). To interesująca ryba, licznie zasiedlająca ujścia rzek i strefy wysłodzonej wody .Odżywia się pokarmem roślinnym, bentosem (organizmy żyjące na dnie) i szeroko pojętym detrytusem –czyli organiczną materią wszelkiej postaci. Czasem udaje się ją złowić na muchę - na przykład nimfę. Mulet jest niezwykle silny (tak jak większość morskich gatunków), podczas walki robi wiele zwrotów, niestety płoszy przy tym całą ławicę. Szkoda, bo już ostrzyłem sobie zęby na kolejne pełne emocji hole.
    Kolejny ranek wita nas już klasyczną, irlandzką pogodą. Wieje silny wiatr, a nad głowami wiszą ciężkie ołowiane chmury. Zapragnąłem spróbować najbardziej klasycznego, wyspiarskiego sposobu łowienia ryb na muchę. Konkretnie łowienia pstrągów potokowych przy użyciu mokrej muchy na słynnym w międzynarodowym wędkarskim towarzystwie, jeziorze Corrib.
Najpierw pozwolę sobie coś napisać o samym jeziorze, bo to woda niezwykła i u nas niespotykana. Powierzchnia to 165,6 km kwadratowych lustra wody, dla porównania nasze Śniardwy zajmują tylko 113,8 km. Setki rozsianych bezładnie wysp i pojawiających się znienacka niebezpiecznych wypłyceń, metrowa fala na codzień i zagubiona w tym wszystkim jętka majowa dryfująca do nikąd…..Takie jest Corrib. To klasyczne limestone lake – czyli jezioro położone na wapiennym podłożu. Gwarantuje ono niezwykłe bogactwo fauny bezkręgowej za względu na odczyn wody. A to przekłada się na bogatą bazę pokarmową i obfity rybostan z dominacja  łososiowatych. Bliskość Oceanu, duża ekspozycja na wiatr i często szybko zmieniające się warunki atmosferyczne, czynią to łowisko bardzo trudnym i niebezpiecznym dla nie doświadczonych na tej wodzie wędkarzy. Samodzielne wypłyniecie bez przewodnika jest bardzo ryzykowne, a wędkarski sukces sprowadza do przypadku. Niemniej Corrib wraz ze swoimi dopływami to jedno z najlepszych pstrągowo-łososiowych i szczupakowych łowisk w Europie.

Pstrągi dorastają tutaj do niewyobrażalnych rozmiarów. Te największe zaliczane są do  rasy zwanej ferox trout. Ferox to zdecydowany rybożerca i agresywny drapieżnik, bezkręgowce interesują go tylko we czesnym stadium życia. Zamieszkujące tą sama wodę brown trout (czyli potokowce bardzo podobne do naszych polskich) są raczej owadożerne i nie często przekraczają wagę 5 kilogramów. Wszystkie pstrągi z jeziora odbywają tarło w dopływających rzekach, jednak w odróżnieniu od naszych troci jeziorowych młode ryby nie pozostają w dopływach czy znajdujących się na ich szlaku mniejszych jeziorach , tylko dość szybko spływają do Corrib. Nie ma mowy o stadium smolta. W Corrib znajdują tak wiele pokarmu iż osiągają imponujące przyrosty. Ryby 50 – 60 cm nikogo tu nie dziwią. Marcin ma na rozkładzie osobniki ponad osiemdziesięciocentymetrowe, o wadze przekraczającej 8 kilogramów.
Czytając regulamin mam niezły ubaw: każdy wędkarzowi wolno zabrać dziennie cztery pstrągi w tym tylko jeden może przekraczać masę dziesięciu funtów (ok. 4,5kg). Dla kogoś wychowanego w naszych realiach brzmi to jak niesmaczny żart.
Metody połowu? Wszystkie chwyty dozwolone za wyjątkiem żywej ryby!
Corrib słynie także z bardzo licznej populacji dużych szczupaków. Rozmiary jeziora nie ułatwiają ich szybkiego odszukania, jednak autochtoni doskonale znają obszary bytowania esoxów i przy sprzyjających warunkach pogodowych wyniki połowów mogą wprowadzić w zdumienie. Szczupaki w Irlandii są chronione w sposób gdzie indziej nie spotykany - można zabrać dziennie jedną sztukę, ale tylko do 50 cm. Wszystkie większe należy bezwzględnie wypuścić, dzięki czemu stanowią cel kolejnych łowów.

Gigantyczne pstrągi łowi się zwykle na troling, a najskuteczniejszą przynętą jest martwa ryba. Woblery często przegrywają pojedynek o największe okazy. Być może jest to spowodowane bardzo przejrzystą wodą, a w takiej trudniej ukryć nienaturalność wabika. Zapewne także smuga zapachowa, którą zostawia naturalna przynęta wywołuje silniejszą agresje, wzbudzając zaufanie wielkich i doświadczonych ryb. Nie wyobrażajcie sobie, że wystarczy trochę i byle gdzie popływać po jeziorze, aby zaciąć pięciokilowego pstrąga. Tylko znajomość wody i zwyczajów feroxów gwarantuje sukces, co oznacza, ze  kwestią czasu jest wyholowanie ogromnej ryby. Dla miejscowego jest to zwykle czas krotki.
 Niemniej troling to pasywna metoda i pomimo swej ogromnej i niezaprzeczalnej skuteczności postanowiłem skupić się na połowie mniejszych ryb, jednak w sposób elegancki i klasyczny, a przy tym dający niebywałą dawkę emocji i egzotyki - na sztuczna muchę .

Łowiąc na mokrą muchę świadomie rezygnuje z ,,pstrągowego big game’’- po irlandzkie kolosy jeszcze wrócę. Sama metoda dla wędkarza wychowanego na rzekach jest tak bardzo egzotyczna, że nie mogę oprzeć się pokusie. Tym razem moim przewodnikiem będzie Maciej, równie doświadczony wędkarz,  przyjaciel Marcina ,którego na lądzie tego dnia  zatrzymała…inna Ryba…
    Najważniejsza jest pogoda, musi silnie wiać, a powierzchnia wody powinna być sfalowana. (na Corrib tworzą się fale jak na morzu). Łódź należy ustawić burtą równolegle do fal i pozwolić jej na dryf. Łódź, a nie łupinkę – standardowa długość irlandzkich jeziorowych lodzi to 19 stóp (ponad 6 metrów).To bardzo dzielne i bezpieczne jednostki, a ich wartość użytkowa jest fenomenalna. Zestaw rzucamy z wiatrem. Do pływającej linki uwiązane są w ponad metrowych odstępach, trzy mokre muchy, które po opadnięciu na wodę powinny być dość szybko i rytmicznie ściągane. Łódź cały czas napływa na wyrzucony zestaw, a cala sztuka polega na ożywieniu much w taki sposób, aby zaimitować ruch owada walczącego z żywiołem. Nie musimy rzucać daleko, wystarczy tyle, ile jesteśmy w stanie wyrzucić przy jednym wymachu. Krótko, ale gęsto bo przecież łódź cały czas zmienia położenie i za chwile znajdziemy się nad miejscem, którego nie dosięgaliśmy krótszym rzutem. Przy wyciąganiu zestawu, ważne jest aby najbliższa linki mucha smużyła wodę, na przykład jak chruścik usiłujący poderwać się do lotu. Metoda choć wygląda na prostą, wymaga treningu oraz instruktażu, bo pstrągi z Corrib nie są łatwe do oszukania dla jeziorowego nowicjusza.
Każdemu nasuwa się pytanie dlaczego nie rzucamy za łódź (pod wiatr i fale), wtedy na dryfującej łodzi moglibyśmy spokojnie prowadzić nasze muchy? Odpowiedź jest dość prosta, to tak jakbyśmy na rzece łowili najpierw przechodząc pstrągom po głowach. Do tego warto zaznaczyć, że sznur który wyrzucamy z wiatrem leci dość daleko, gdy pod wiatr, szczególnie silny, rzut byłby praktycznie niewykonalny.
Od razu można poznać doświadczenie Macieja, gdy on zacina pstrągi, które nawiasem mówiąc walczą obłędnie, ja mam puste nie zacięte brania. Po kilku godzinach, gdy zaczynam sobie jako tako radzić z tą metodą, wymagającą ogromnej koncentracji od wędkarza, łowię pierwszego pstrąga na Corrib. Do irlandzkich okazów nie należy, ale po większe na pewno wrócę.
Odlatuję zakochany w Irlandii. Powrócę i to wielokrotnie w przyszłym sezonie bo to uczucie nie mija.

Maciej Król
Więcej informacji i zdjęć z tej wyprawy a także innych wypraw autora znajdziecie na stronie www.rybolownia.pl
Dodatkowych informacji na temat wędkowania w Irlandii chętnie udzieli Marcin Sułkowski. Możecie pisać na adres: bigos11@poczta.onet.pl

fot:
Maciej Król
Marcin Sułkowski

artykuł ukazał się w magazynie "Wędkarstwo Moje Hobby"