NIL – wrota Afryki
artykuł był opublikowany w magazynie Wedkarstwo moje hobby
Polskie Rycerstwo w Średniowieczu wynegocjowało zwolnienie z udziału w krucjatach, tłumacząc iż w południowym klimacie szybko kiśnie piwo - a bez piwa wojować niepodobna. Papież z wyrozumiałością przychylił się do tej argumentacji i nakazał nam nawracać pogan w Prusach.
Podobnie jest z polskimi wędkarzami, idąc śladami antenatów upodobali sobie Mazury, coraz chętniej podejmują wyprawy dalej na północ, na ziemie okrutnych Wikingów ale ciągle unikają południowych kierunków. Być może przyczyna jest ta sama – bez piwa wędkować niepodobna.
Wielu zapewne sądzi, że pośród piachów północnej Afryki ciężko złowić rybę, jednak zapominają o wielkiej rzece – Nilu. Poza krokodylem żyje w niej drapieżnik, który przez każdego wędkarza globtrotera musi być zaliczony. Mam na myśli okonia nilowego, rybę wprost legendarną. Do wędkujących podróżników powinni dołączyć także Ci, którym znudziło się rodzime łowienie na paprochy, tamte okonie lubią bardziej konkretne przynęty.
W październiku 2007 zdecydowaliśmy wyruszyć na krucjatę.
W związku z tym, że sami nie mieliśmy zbyt wielkich doświadczeń, jeśli chodzi o wędkarstwo w tej części świata, postanowiliśmy skorzystać z pomocy królestwa Albionu, a konkretnie jednej z brytyjskich firm organizujących wędkarstwo w tej części świata o wymownej nazwie: Krzyżowiec.
Okrężną drogą przez Londyn (jak nie lecimy do kurortu to z polski ciężko dostać się do Egiptu), lądujemy w Luksorze. Tam korzystamy z lokalnych linii i udajemy się do Asuanu, gdzie przygoda się zaczyna.
Na lotnisku zostajemy przejęci przez przypominającego nieco mumie, przedstawiciela firmy a nasze bagaże przejmują miejscowi, rozwrzeszczani, odziani w turbany i galabije tragarze. Ekwipunek znika ale za chwile odnajduje się w busie, który zawozi nas do hotelu. Dopiero następnego dnia ruszamy do Asuanu.
Podpytujemy naszego opiekuna, czy lubi piwo. Ten odpowiada, że bardzo, dziwimy się bo przecież Islam zakazuje, jednak on odpina mankiet koszuli, i pokazuje wytatuowany krzyż na nadgarstku. Ja jestem Koptą, mówi. (W Egipcie żyją Chceścijanie, ok 10%, są wyznania koptyjskiego, starszego niż Rzymski kościoła)
Ten dobry Samarytanin obiecał nam dostarczyć kilka zgrzewek piwa wraz z bryłami lodu do ich chłodzenia. Problem sprzed tysiąca lat został rozwiązany.
Ulokowaliśmy się na łodziach po dwóch plus przewodnik i nim zdążyliśmy zapytać co i jak, ruszyliśmy. Te łodzie miały stać się naszym domem na tydzień. Płynęliśmy dobrych kilka godzin nim przewodnik Muhamed kazał wypuścić woblery. (w pobliżu Asuanu trudno coś złowić – postawiono tam przetwórnię rybną). Trolując cały czas poruszaliśmy się na południe. Im dalej od cywilizacji tym większe szanse na spotkanie ze zdobyczą życia.
Za nami podążał statek – baza. Każda z naszych łodzi płynęła swoim kursem jednak spotykaliśmy się o wyznaczonych porach i miejscach na posiłki. Ciekawostką jest to, że dla naszej szóstki a raczej siódemki (ponieważ do naszej polskiej ekipy został dołączony jeden wędkarz z Japonni) przeznaczono 12 osób obsługi. Każdy miał swoją rolę – jeden rozkładał biały obrus przed posiłkiem, inny go składał, jeszcze inny tylko czytał Koran za to wszyscy grali w domino.
Im bardziej oddalaliśmy się od ostatniego miasta tym bardziej zdawaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy zdani tylko na nich. Tak jak dziewiętnastowieczni podróżnicy, którzy zabierali ze sobą wielu tragarzy. Część ekipy stanowili przewodnicy, reszta dbała abyśmy po zakończonym wędkowaniu mieli co zjeść. Kucharz gotował całkiem nieźle, zważywszy na prymitywne warunki w jakich się znajdowaliśmy. Nikt nie miał nawet problemów z żołądkiem – do momentu aż roztopił się lód, wtedy odnieśliśmy wrażenie, że jedzenie w trzydziestostopniowym upale szybko traci przydatność do spożycia.
Branie okonia nilowego naprawdę podnosi adrenalinę, odjazd jest bardzo długi, kołowrotek wyje i naprawdę korci by polewać go wodą. Oczywiście nie jest tak przy każdym braniu. Zależy to od wielkości ryby i mocy zastosowanego sprzętu. Jeśli bierze ryba o masie 5 kg a zestaw jest przygotowany na okaz 30 kilowe, czy nawet większe to hol wtedy nie jest już taki fajny. Za to łowienie tych mniejszych okoni, można kontynuować z brzegu na lekkim spinningowym sprzęcie.
Do tego dochodzą inne afrykańskie gatunki jak naprawdę sportowy tiger, czy przezabawna ryba piłka nadymka , która po wyjęciu z wody napełnia się powietrzem. Wbrew pozorom, to cudaczne stworzenie całkiem fajnie walczy o ile zastosujemy delikatny zestaw – taki jak na rodzime garbusy.
Jak połowiliśmy i co, lepiej oddadzą zdjęcia niż moja pisanina. Opowiem jeszcze tylko o sprzęcie, gdyby ktoś chciał się tam udać.
Do trolingu potrzebne są mocne sztywne kije tak aby były wstanie wytrzymać opór jaki powodują głęboko schodzące nawet dwudziesto centymetrowe woblery. Z tych samych powodów kołowrotek musi być solidny i mieścić 200 metrów plecionki o wytrzymałości 30 – 40 kg. Przynęty wypuszcza się bardzo daleko.
Niezawodność zabieranego sprzętu jest podstawą udanej wyprawy. Jeden z nas kupił niedrogi kołowrotek, firmy produkującej niedrogie kołowrotki. Jednak miał on posiadać wewnątrz niezwykle wytrzymały stalowy mechanizm. I to była pewnie prawda, niewytrzymała okazała się stopka, które pod wpływem oporu dużych woblerów po prostu się urwała. Szczęśliwie zdążył go złapać nim ten powyrywał przelotki. Nasz przewodnik widząc co się stało, powiedział: Pożyczę Ci bardzo dobry swój kołowrotek, nazywa się .............., po czym rozwinął kilka starych szmat, chroniących kołowrotek jednej z wiodących firm.
Przypony wiąże się z grubej żyłki, przeznaczonej do łowienia big game. Muszą być one długie, przynajmniej 1,5 metra. Z tego względu, że często będziemy zahaczając o ostre skały, używając krótszych natychmiast przetrzemy plecionkę.
Czasem łowi się głęboko, czasem płytko, dlatego arsenał przynęt powinien być dostosowany do prowadzenia na różnych głębokościach.
Trzeba zabrać także kije spinningowe do łowienia z brzegu. Podczas zwykłego spiningowania używaliśmy szerokiego wachlarza przynęt od woblerów, poprzez wahadłówki i obrotówki aż po gumy. Wszystkie okazywały się skuteczne, okonie brały czasem z opadu, innym razem na bardzo szybko prowadzone woblery.
Większość występujących ryb da się łowić również na muchę, szczególnie wiosną podczas tarła tilapii, gdy drapieżniki gromadzą się blisko brzegu.
Nie wolno zapomnieć o preparacie do odkażania.
Maciej Król